Oj, dawno mnie tu nie było … Chciałam was za to przeprosić, ale jakoś ostatnio kompletnie nie mam czasu, a złapało mnie lekkie przeziębienie i siłą rzeczy nie bardzo mam chęci na cokolwiek. Ale dzisiaj wracam i zobaczymy czy uda mi się trochę częściej coś pisać :) Ach! Zapomniałabym, przypominam o moim małym rozdaniu, które dostępne jest pod linkiem – TUTAJ! A także na belce po prawej stronie. Dzisiaj chciałam jednak dorzucić moje trzy grosze do słów pochwalnych na temat Carmexu, ponieważ i mnie opętał Carmexowy szał :)
Moje Carmexy |
W mojej karierze dorobiłam się dwóch Carmexów (a w zasadzie trzech, ale ten trzeci leży jeszcze i czeka na swoją kolej :] ). Mam Carmex w słoiczku, czyli ten najpopularniejszy, który chyba najbardziej kojarzy się z tą marką. Dorobiłam się także „wyciskanego” balsamiku w formie glutka wychodzącego przez dziurkę (jakkolwiek głupio to nie brzmi :P). Przez długi czas się wzbraniałam przed nimi, bo o zwykłym Carmexie słyszałam, że śmierdzi, a wersja wiśniowa odpadała, ponieważ nie przepadam za wszystkim co wiśniowe (ma się te wymagania). Ale jak z nieba spadła mi nowa wersja, czyli truskawkowa. Tego właśnie było mi trzeba! No i się skusiłam, kupiłam od razu wersję „torebkową”, czyli właśnie glutka oraz wersję domową „paluchową”. I w zasadzie myślałam, że jest to ten sam produkt, w różnej formie, a po dłuższym stosowaniu mam wrażenie, że są to zupełnie różne produkty :)
Carmex |
Carmex „paluchowy” to taka typowa wazelinka do ust zamknięta w słoiczku, który wymaga maczania palucha :) Sam produkt jest dosyć zbity i przez to osobiście muszę się trochę pomęczyć zanim uda mi się go zaaplikować na usta. Jego zapach mi kompletnie nie przeszkadza, smak podobnie. Nie jest to może najprzyjemniejsze doznanie w życiu, ale bywało gorzej :) Na ustach rozprowadza się dobrze i naprawdę świetnie nawilża! Kiedy stosuje się go codziennie (a nawet kilka razy dziennie) to widać efekty. Usta są wygładzone, miękkie i raczej już nie pękają. Niestety wymaga to systematyczności, bo jeżeli przerwiemy jego stosowanie to znowu powraca dawny (średnio przyjemny) wygląd ust. Carmex drogi nie jest, dlatego mogę go wam polecić. Zwłaszcza, że jest mega wydajny :)
Carmex |
A to jest wersja „glutkowa”, która jest zupełnie inna od wersji „paluchowej”. Ten balsamik przypomina bardziej błyszczyk dla małych dziewczynek. Smak i zapach truskawki jest raczej chemiczny, ale znośny :) Najważniejsze jest to, że podobnie jak jego braciszek świetnie nawilża usta i jest bardzo fajny na mrozy, ponieważ usta nie pękają! Do tego ładnie się błyszczy i pomadki i szminki dobrze się NA nim trzymają. Jedyne co mnie w nim drażni to to, że ten dziubek, z którego wychodzi glutek się strasznie brudzi i nie wydaje mi się to niestety zbyt higieniczne. Do tego w niskich temperaturach glutek robi się zbyt twardy i nie chce wychodzić przez dziurkę i ciężko się go rozsmarowuje. Ale oprócz tego wad nie widzę :)
9 komentarzy
ja uwielbiam wiśniowy:)
Ja bardzo lubię wersję klasyczną w tubce. Moje usta zresztą też :)
świetny ten twój blog
obserwuje,liczę na rewanż
weeronika-blog.blogspot.com
Lubię :D
mam klasyczną wersję i bardzo lubię :)
wolę carmex w tubce classic, zawsze mam go przy sobie;)
Mój Carmex został przejęty przez mojego Narzeczonego, ponieważ tak go polubił;D i w ten o to sposób pozbyłam się jednego z lepszym balsamów pielęgnujących usta:))
Uwielbiam carmexa :)
ja nie mam żadnego, mam inne balsamy do ust, z nivei i takie cukierkowe ze sklepow internetowych, plus z W7 i neutrogeny i mi wystarczaja. Carmexa jeszcze nie probowalam, ale wszystko przede mna :)
ps: Jeżeli jesteś zainteresowana, to u mnie na blogu trwa rozdanie, a do wygrania jajeczko do makijażu beauty blender :) Zapraszam.