Zainspirowana dzisiejszym tematem wyzwania #kreatywnebujo i pierwszym wpisem na blogu Kobiety z Pasją pomyślałam, że to świetny moment, żeby pokazać Wam moje skromne początki przygody z bullet journalem. A jak dobrze wiecie, ta podróż wśród notesowego szaleństwa trwa u mnie już dosyć długo. To co, zaczynamy?

Bullet journal początki

Bullet journal – jak to się zaczęło?

O samej idei bullet journalingu usłyszłam pierwszy raz jakoś na początku 2015 roku. Nawet mi się spodobała, bo od razu wydała mi się bardzo elastyczna. Niestety jeszcze wtedy nie byłam chyba gotowa na taką rewolucję i nadal korzystałam z aplikacji, w których notowałam zadania do odhaczenia. Tak naprawdę zainteresowałam się tą metodą dopiero w grudniu 2015 roku. Wtedy też trafiłam na Boho Berry i jej notes. I – jak się domyślacie – całkowicie przepadłam. To było po prostu piękne i totalnie stworzone właśnie dla mnie.

Postanowiłam wtedy, że od nowego roku (czyli od 1 stycznia 2016 roku) zacznę w ten sposób działać. Zaczęłam więc kompletować zestaw młodego świra. Po kilku dniach researchu zdecydowałam, że najlepszy będzie dla mnie notes w kropki i – oczywiście – padło na Leuchtturma1917. Bo przecież jak już coś robić, to z przytupem. Właśnie wtedy zamówiłam mojego pierwszego, fioletowego Lesia, który dzielnie służył mi przez kolejne sześć miesięcy.

BULLET JOURNAL: CO TO JEST

Bullet journal początki

Bullet journal początki
Pierwsze dniówki pierwszego bullet journala

Bullet journal: pierwsze miesiące

Od samego początku publikowałam wszystkie strony z mojego Lesia na Instagramie, bo wymyśliłam sobie, że będzie to dla mnie dodatkowy motywator do codziennego planowania. A nie miałam tego w nawyku. Mój mąż był pewien (ja zresztą też…), że znudzi mi się ta zabawa po (maksymalnie) dwóch tygodniach. Jak jednak już wiecie – niedługo miną dwa lata, a bullet journal nadal jest obecny w moim życiu.

Początki były próbowaniem przeróżnych rozwiązań. Moje dniówki były pełne rysuneczków, odpowiedzi na przeróżne kreatywne wyzwania, znaczników pogodowych, wartości temperatury i wielu innych rzeczy, których teraz już nie używam. Pisałam od samego początku cienkopisami, bo jakoś nie leżał mi w tej kwestii zwykły długopis (to zostało mi do teraz).

W tym okresie próbowałam też różnych tabelek i układów. Naprawdę szukałam po prostu siebie w bullet journalu. Co miesiąc miałam inną „miesięczniówkę”. Co tydzień inną „tygodniówkę”. Nie mogłam się na nic zdecydować i w zasadzie nic mi nie pasowało. Jedyne, co było konieczne to multum ozdób i pierdółek. To wtedy okazało się, że minimalizm totalnie mi nie leży.


Pamiętaj, żeby polubić Tosiakowo na Facebooku! :)

Dzięki temu wiem, że chcesz dowiadywać się o nowych rzeczach tak szybko, jak tylko to możliwe.


Nigdy nie zapomnę momentu, kiedy zrobiłam pierwsze naklejkowe zakupy na AliExpress. Ileż tam tego wszystkiego było! Taki wybór! W takich cenach! Po prostu raj. Pomyślcie sobie, jaką miałam minę, kiedy otworzyłam pierwszą paczkę, która przyszła do mnie z końca świata. Uśmiech długo nie schodził mi z twarzy. Od tamtej pory naklejki są nieodłącznym elementem każdego mojego bullet journala.

Wtedy jeszcze w ogóle nie zastanawiałam się nad tym, jak piszę. Nie szukałam nawet żadnych kaligraficznych inspiracji. Po prostu pisałam „po swojemu”. Zresztą dokładnie to widać po moim notesie. Wszystkie napisy są krzywe i teraz już tak nie łechcą mojego ego jak wtedy. Teraz chcę się rozwijać! Ale wtedy każde spojrzenie na Lesia sprawiało, że się uśmiechałam. Za to właśnie uwielbiam ten system. Za pełną dowolność i możliwość kreowania!

Bullet journal początki

Moje bullet journalowe Tosiakowo

Jakoś w styczniu 2016 roku na blogu pojawił się pierwszy wpis o moim bujo, a tę technikę nazwałam „kreatywne planowanie”. To określenie ewidentnie spodobało się w blogosferze, bo teraz widzę je wszędzie, co bardzo mnie cieszy. Od tamtej pory ten temat dosyć regularnie pojawia się na Tosiakowie, zwykle obok różnego rodzaju grafik i arkuszy do pobrania.

To był też moment, w którym podjęłam decyzję o założeniu kanału na YouTube. Od dawna chciałam się za to zabrać, ale kompletnie nie miałam pomysłu na temat przewodni. A tu się okazało, że bujo może być wdzięcznym bohaterem filmów. Niestety, po nagraniu pierwszego filmu na kanale zapanowała długa cisza, którą przerwałam wiele miesięcy później. Teraz staram się publikować w miarę regularnie, ale z różnym efektem. Niemniej pierwszy film (możecie go zobaczyć powyżej) obejrzało do tej pory już ponad 100 tysięcy osób. To niesamowity wynik! Ba, mam już ponad 4,5 tysiąca subskrypcji. Te wyniki bardzo mocno motywują do działania!

Ale to tylko dygresja w temacie mojej przygody z bullet journalem. Bo moim kolejnym notesem ponownie został… Leuchtturm1917. Co tylko potwierdza fakt, że byłam w nim totalnie zakochana. Zresztą – zakochana jestem do tej pory. W moim ostatnim filmie na YouTube rozprawiam się właśnie z tym kultowym wręcz notesem.

Po dwóch Leuchtturmach1917 planowałam notesie DevangariArt, a potem płynnie przeszłam do Scribbles That Matter, z którego korzystam obecnie. Te notesy to już jednak temat na kolejne posty. Zwłaszcza, jeżeli macie ochotę poczytać o moich wrażeniach z poprzednich notesów.

Jestem strasznie ciekawa, jak wyglądały Wasze początki z bullet journalem. Od czego to wszystko się u Was zaczęło i skąd w ogóle pomysł na tę metodę? Liczę na komentarze, w których będziemy mogli sobie porozmawiać. A jeżeli wolicie napisać do mnie bezpośrednio, to zawsze możecie słać maile na adres: kontakt@tosiakowo.pl.

 

Ściskam,

Anita

6 komentarzy

  1. Paulina Rzepecka

    ja prowadzę bujo od stycznia bo chciałam zacząć od początku roku i dobrze mi bardzo z tym systemem…. pierwszy raz o bujo dowiedziałam się od Kasi z worqshop a potem trafiłam na grupę na fb i ruszyło z kopyta :) na dniówki nie mam czasu więc korzystam z tygodniówek i rozpiski miesięcznej… do września prawie każda tygodniówka miała inny układ ale teraz trzymam się jednej i bardzo mi ona pasuje zwłaszcza, że zostaje mi zawsze miejsce na rysunki i inne pierdoły ;)

  2. U mnie będzie mijał roczek, odkąd zaczęłam korzystać z systemu bulletjournal. Dowiedziałam się o nim zapewne chwilę wcześniej, dużo googlowałam, bo tak zazwyczaj robię. Choć przez bardzo długi okres testowałam różne apki czy to na telefon, czy to web. Dopiero z bujo wróciłam do takiego analogowego planowania pełną gębą. Oczywiście, że ostatni rok to wieczne eksperymenty, kilkadziesiąt układów tygodniowych, które w dalszym ciągu zmieniam, testuję. Bo w tej kwestii nie ma rozwiązania idealnego. Ja też się zmieniam, zmienia się mój tryb życia, inna praca, inne miejsce zamieszkania, inne obowiązki.
    Też nigdy na siłę nie zmuszam się do korzystania z jakiegoś elementu. Przykładowo trackery nawyków – u mnie niewypał. Testowany przez kilka miesięcy pod rząd!
    Na chwilę obecną najlepiej mi się robi krótką rozkładówkę tygodnia i dniówki.

  3. paulina

    ja już prowadzę bujo od jakiegoś czasu, ale u mnie się nic nie sprawdza – mowa o trackerach. robiłam miesiecznie, to potem tabelka zaczeła mi sie zlewac, robiłam tygodniowe – dla mnie marnotrawstwo kartek. teraz bede szła do pracy to musze jakis system sobie wypracować w bujo.