Wczorajszy dzień był dla nas wybitnie męczący :) ale o tym za chwilę. Na zdjęciu niżej chciałam wam jeszcze pokazać przedwczorajszą kawkę i czekoladę jaką mieliśmy do śniadania. Pychotka!

Byliśmy wczoraj w dolinie Chochołowskiej :) najpierw trzeba było się dotelepać do schroniska. W tym roku pierwszy (najkrótszy) odcinek postanowiliśmy przejechać ciuchcią. Polecam, bo po asfalcie nie idzie sie najprzyjemniej, a pokonuje sie ten odcinek w jakieś 10min, a koszt takiej przyjemności to 5zł od osoby :) po wyjściu z ciuchci czekała nas jeszcze jakaś godzinka drogi do schroniska (według znaków). To był debiut dla naszych kijków do chodzenia i musze przyznać, ze w góry kijki są nie do zastąpienia. Bardzo pomagają w chodzeniu. W końcu dotarliśmy do schroniska i mogliśmy sobie chwile odpocząć. Zamówiłam sobie gorącą herbatę z cytryną – była najlepsza na świecie! Podejrzewam, że to ze względu na bardzo dobrą wodę, jaką tam mają.
Poza tym samo schronisko, odkąd byliśmy w nim ostatni raz, mocno sie zmieniło. Przeszło chyba jakiś generalny remont i teraz w środku prezentuje sie wspaniale :)

Po wypiciu herbaty ruszylismy żółtym szlakiem na Grzesia. Tak zaczęła sie moja gehenna. Znak wskazywał, ze potrwa ona jakieś 1,5h jednak rzeczywistość okazała sie brutalna i wychodziliśmy prawie trzy godziny, z przerwami co około 20m. Powiem szczerze, ze juz przed połową miałam serdecznie dość wszystkiego i gdyby nie to, ze P. wiedział jak bardzo chce wejść na szczyt i gdyby mnie nie wspierał i nie motywował przez całą drogę to raczej bym zawrócila. Niżej jest kilka zdjęć z naszej wędrówki. Większość czasu idzie sie w lesie, dopiero na sam koniec wychodzi sie z niego i przeciska sie miedzy niskimi krzaczkami.

Jednak w końcu udało sie wejść na górę i naszym oczom ukazały sie przepiękne widoki i krzyż. Oczywiście P. pstryknal mi fotkę na dowód, ze wyszłam na górę :) nawet sobie nie wyobrażacie jaka byłam szczęśliwa, jak zobaczyłam ten krzyż ;) ale piękne widoki rekompensują trudy wędrówki. Mieliśmy w planach iść jeszcze dalej, ale niestety zaczęło kropić i grzmieć, więc stwierdziliśmy, ze będziemy wracać, zeby nas na szczytach burza nie złapała. Jednak pogoda okazała sie łaskawa i nie złapała nas ulewa. Droga w dół była oczywiście dużo szybsza i prostsza, ale schodzenie po usuwajacych sie kamieniach nie należy do najprzyjemniejszych. Pod koniec bolało mnie juz wszystko :) nawet nie wiecie jaka byłam szczęśliwa, kiedy zobaczyłam schronisko. Oczywiście wypilam gorąca herbatę z cytryną, dokupilismy wodę (bo w czasie wchodzenia wypilismy ponad cztery litry). Zeszlismy kawałek dolina i wsiedlismy na rowery :) rowerami Chochołowską pokonuje sie w jakieś 7min :D Ani razu nie użyłam pedałów ;) potem powrót do Zakopanego, prysznic i kolacja :)

A kolacje jedliśmy na Krupówkach w Karczmie Sabała (mniej wiecej na wysokości Cropp Town). W kazdym innym miejscu o tej porze grała kapela ludowa, a my chcieliśmy po prostu spokoju. Poza tym trudno było złapać gdziekolwiek miejsce na dworze. A tam sie udało. Nie jest to tanie miejsce, ale robią bardzo dobre jedzenie. Obsługa jest przyjemna i całkiem sprawna.
Zamowilismy sobie:
P. – kotlet Sabała (na pierwszym zdjęciu). Kosztował 31zł. Frytki dokupilismy oddzielnie (za 7zł). P. twierdził, ze bardzo dobry, ja tez sprobowalam i musze przyznać, ze kotlecik pod duszoną cebulką i pieczonym oscypkiem smakuje bardzo dobrze. P. sie najadł taka porcja, chociaż musiał jeszcze dokończyć po mnie :)
Ja – placki zbójnickie (na drugim zdjęciu). Kosztowały 32zł. Jest to danie, które uwielbiam. Dwa placki (bardzo dobrze wypieczone, chrupiące), a miedzy nimi gulasz pikantny (chociaż trochę za mało pikantny) z papryką. To danie było genialne i jeżeli ktoś z was lubi takie smaki to polecam gorąco. Porcja była bardzo duża (500g) i nie byłam w stanie zjeść jej do końca.
Do tego oczywiście wzięliśmy sobie po piwku z sokiem (po 10zł). Piwo nie rozwodnione (a wzięliśmy Żywca z beczki) i soku tak akurat.
Jak skonczylismy jeść i czekaliśmy na rachunek zaczęła sie burza :) w tym momencie bardzo sie ucieszylismy, ze mamy blisko do kwatery bo przelecielismy z Krupowek w jakieś 5min do pokoju, a i tak zdążyliśmy cali przemoknąć ;)

Dzisiaj odpoczywamy :) P. jeszcze śpi i zobaczymy co zrobimy dalej z tym pięknym dniem. Jak na razie wszystko mnie boli ;)

6 komentarzy

  1. BloggerPlus App

    @Joanna To zazdroszczę :) ja juz wtedy bede znowu w Warszawie ;(

    @evelvas Wszystko zależy od pogody. Niestety moja kondycja nie pozwala jednak na zbytnie szaleństwa i ten nieszczęsny Grześ mnie bardzo wymęczył. Zazdroszczę Ci, ze Ty możesz sobie tak pochodzić ;(

    @Amoi, @Saharu – góry są wspaniale, potwierdzam :)

    @Veronica – czekolada, wg P. była bardzo dobra ;)

  2. ja wybieram się w góry za trzy tygodnie, już nie mogę się doczekać, a jeśli chodzi o placek zbójnicki to kocham takie rzeczy,napatrzyłam się na te fotki i aż zgłodniałam :P

  3. Kochana, my na Grzesia szliśmy w kwietniu, a śniegu było dobrze po kolana! To dopiero była gehenna… A jeszcze mieliśmy w planie Rakoń, ale pogoda nie pozwoliła :(( Także zbieraj siły i leć dalej! Aaa, Wy trochę dłużej zostajecie, także jest czas na regenerację ;)) Może Rusinowa P. i Gęsia Sz. spacerkiem? :)) Czekam na relację ze Szpiglasowego! :D I na wszystkie inne relacje :))) Pozdrawiam!

  4. zgadzam się z Saharu, też uwielbiam góry, są cudowne. I napiłabym się takiej czekoladki