Jak już wczoraj Wam pisałam, że w tym roku moja ambicja wzięła górę i postanowiłam nie kupować pączków, tylko je usmażyć. Powiem Wam szczerze, że po wczorajszym bardzo (BARDZO) długim wieczorze stwierdziłam, że naprawdę nie wiedziałam na co się porywam ^^ Przyznam, że gdyby nie pomoc mojej siostry i mamy, które dzielnie mnie wspierały to pewnie smażyłabym te pączki do tej pory ;)
|
Tłusty Czwartek 2014 |
Może jednak zacznę od początku … Generalnie nie mam przerośniętych ambicji i nie lubię sobie na siłę niczego udowadniać, ale niestety zupełnie inne podejście mam w kuchni. Jestem pod tym względem strasznie uparta i nie dopuszczam do siebie możliwości, że coś się może nie udać za pierwszym razem. No bo w sumie dlaczego? Przecież jak się wszystko robi według przepisu to nie ma prawa nie wyjść? I z takim właśnie podejściem na początku tygodnia wpadł mi do głowy szalony pomysł – zrobię pączki. Dodam, że pierwszy raz w życiu.
|
Tłusty Czwartek 2014 |
Oczywiście w tym momencie rozpoczęło się przetrząsanie Internetu w poszukiwaniu tego jednego JEDYNEGO przepisu na pączki, który udałby się nawet osobie, która ma dwie lewe ręce i nie odróżnia mąki od bułki tartej. Wiecie same jak to jest z przepisami – wszędzie autorzy piszą, że proste, że na pewno każdemu wyjdzie i w ogóle to bierzcie i róbcie. Gucio prawda, wystarczy zajrzeć do komentarzy pod większością przepisów na pączki, a wtedy zaleje Was fala rezygnacji i zniechęcenia. Bo: na pewno ciasto nie wyrośnie, będzie za rzadkie/gęste/puszyste/oklapłe/klejące/nieklejące (niepotrzebne skreślić), nie masz odpowiedniego sprzętu (a bez tego przecież nic się nie może udać …), jak już dojedziesz do nadziewania to na pewno wszystkie Ci się rozwalą, a ci mistrzowie, którzy dotrą do smażenia, na pewno spalą każdego pączka. I jak to z takimi radami i komentarzami żyć? Jak się nie poddać i wytrwać w postanowieniu? Ano prosto.
|
Tłusty Czwartek 2014 |
Wystarczy stwierdzić, że ma się to w nosie i się nie przejmować. No i przede wszystkim, mieć plan B. U mnie tym zapasowym planem był talerz faworków, który dostałam od mamy i obietnica P., że jeżeli coś się nie uda (a przecież na 100% się wszystko uda!) to z samego rana poleci do piekarni pod domem i kupi świeżutkie pączusie.
Z tym postanowieniem w głowie udało mi się znaleźć przepis, któremu nawet zaufałam. Wydawał się zrozumiały i mało skomplikowany. Mowa tu o przepisie na pączki z bloga Moje Wypieki.
Znajdziecie go właśnie tutaj. Przepis twierdzi, że wyjdzie z niego ok. 34 pączków, więc ja za namową mojej wspaniałej siostry postanowiłam zrobić podwójną porcję … Bo przecież co to jest ponad 30 pączków. Dwa przed wieczorem „zero” zrobiłam zakupy, zostawiłam nawet wszystko, żeby się składniki nagrzały do podobnej, pokojowej temperatury. Potem przyszła środa i się zaczęło.
|
Tłusty Czwartek 2014 |
Mieszając wszystkie składniki okazało się, że zabrakło mi mąki (kilograma mąki!). Na szczęście sklep mamy pod domem, więc ten problem został bardzo szybko rozwiązany. Potem trzeba było wymieszać wszystkie składniki. Na szczęście mam mikser z mieszadłem do ciasta drożdżowego, bo niestety zawsze byłam kiepska w zagniataniu ciasta. Przy mieszaniu pomógł P., bo mi po kilku minutach ręce zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Po zagnieceniu ciasta nadszedł czas na próbę cierpliwości. Bo przecież drożdżowe musi wyrosnąć. Pięknie pod ściereczką w mieseczce przy kaloryferze. Przestrzegłam oczywiście wszystkich, że jest zakaz otwierania okna i porozkręcałam kaloryfery. A ciasto nic. Po 1,5 godziny (wg. przepisu) było niewiele większe. No to dałam mu jeszcze pół godziny. Trochę pomogło.
Z duszą na ramieniu wyjęłam ciasto na deskę, zagniotłam i rozwałkowałam. Od razu mówię – nie bójcie się dodawać mąki, bo bez niej nic z tego nie wyjdzie. Mimo wszystkich ostrzeżeń, żeby unikać mąki, musiałam jej sporo dodawać, bo ciasto się kleiło jak szalone. Pamiętacie może jak pisałam o braku odpowiednich sprzętów? Otóż nie posiadam szprycy, więc pączusie musiałam nadziewać przed smażeniem. Więc te osiemdziesiątkilka pączków trzeba było pozaklejać, żeby różana konfitura nie wyłaziła. To była masakra. Następnym razem na pewno zaopatrzę się w szprycę! Wam też to radzę. Chociaż nie ukrywam, że pod koniec (tak ok. 50 pączka) szło mi już bardzo sprawnie i szybko, więc się da.
|
Tłusty Czwartek 2014 |
Zanim skończyłam lepić ostatnie pączki, te pierwsze były już w zasadzie wyrośnięte, więc można było je już smażyć. Niestety spojrzałam na termometr kuchenny, który P. przywiózł od swoich rodziców mówiąc, że mierzy temp. nawet do 180 st. Mierzył, ale do 180 st. Fahrenheita … Same rozumiecie. Wpadłam w panikę, więc mój szanowny małżonek zaproponował, żebyśmy podjechali do sklepu – może będzie jakiś do kupienia. O 21. Nie było.
Na szczęście moi rodzice wracali właśnie z kina i zaszli do nas po moją siostrę. Jak mama zobaczyła co się dzieje, wspomogła mnie swoim opanowaniem i optymizmem mówiąc – obieraj ziemniaka i wrzucaj do gara. „Damy radę!” No i dałyśmy. Okazuje się, że termometr jest całkowicie zbędny, bo jak ziemniak wrzucony do gara z olejem zacznie się rumienić, to znak, że można już wrzucać pączki. Potem tylko poczekać aż będą zarumienione z jednej strony, hop na drugą i wyciągamy do wysuszenia. Na koniec lukrowanie jeszcze ciepłych pączków i można się cieszyć całą stertą brudnych garów ;)
Pączków wyszło ponad 80 … Myślałam, że to będą takie malutkie pączusie (tak wyglądały zanim wyrosły), a okazały się wielkimi baryłami :) Natomiast pochwalę się nieskromnie, że wyszły przepyszne (na szczęście, nie tylko ja tak twierdzę). Chyba jeszcze nigdy nie jadłam tak smacznych pączków. Dla zainteresowanych moim odchudzaniem – dzisiaj się nie odchudzam :P
Jaka z tej historii płynie nauka na przyszłość – w kuchni zawsze wszystko wychodzi za pierwszym razem – wystarczy bardzo (BARDZO) mocno w to wierzyć :) Robiłyście kiedyś pączki?
9 komentarzy
Pączków nie robiłam, ale gniazdka tak…
Jednak wolę kupić, bo to stanie nad garem z olejem fatalnie robi na cerę i włosy :D:D
Super ja się boje robic pączki za dużo roboty wole faworki pokulać
Gratuluję sukcesu! Ja jeszcze nie robiłam sama początków, ale pewnie przyjdzie czas kiedy będzie trzeba się za to zabrać.
Ja się porywam na faworki, no zobaczymy co mi z tego wyjdzie :)
Trzymam kciuki, żeby wyszły przepyszne! :)
Na pączki się jeszcze nie porwałam, nie wiem czemu, ale obawiam się drożdży. Ostatnio robiłam pizzę i na razie od tego zaczynam. Później może spróbuję z ciastem drożdżowym, ale właśnie brak sprzętu mnie ogranicza, bo ciasto muszę zagniatać sama.
Drożdży się nie bój! Od tego są drożdże w proszku, żeby sobie nimi życie ułatwiać :)
Niby tak, ale zawsze obawiam się, że ciasto nie wyrośnie i będzie nadawać się do niczego. Należę do takiego typu osób, które zniechęcają się po porażce.
Na drożdżach w proszku pięknie rośnie :)