Zapalamy znicze na grobach, wracamy do domu i budzimy się 3. listopada już w zupełnie innym świecie. Wstajemy rano, do śniadania włączamy telewizor i nagle niespodziewanie zalewa nas ogromna fala radosnych piosenek, kiczowatych Mikołajów, reklam rzeczy, które koniecznie musimy kupić naszym bliskim. Nagle wszystkie firmy dochodzą do wniosku, że do ich produktów pasują renifery i choinki. No chyba nie.
Tłumy i nienawiść
Potem jest jeszcze gorzej. Wszyscy nagle bezsensownie się uśmiechają. Oczywiście do momentu, kiedy nie wejdą do centrum handlowego. Wtedy nagle w ich oczach pojawia się chęć mordu połączona z nienawiścią za to, że stoimy w kolejce przed nimi.
Właśnie. Galerie handlowe. To urzeczywistnienie najgorszego koszmaru. Aniołki, bałwanki, prezenciki, choineczki. I świąteczne piosenki. Za puszczanie Last Christmas powinno się iść do więzienia. I siedzieć oczywiście we wspólnej celi z Rudolfem Czerwononosym. Z drugiej strony to i tak dobrze, że puszczają zagraniczne piosenki, bo polskich smętnych kolęd naprawdę nie da się słuchać.
Ozdoby za miliony monet
Potem wychodzimy z galerii i wpadamy na główną ulicę miasta, która świeci jak choinka (o zgrozo!) i jest wypełniona dziwnymi ludźmi, którzy z jakiegoś durnego powodu chcą sobie zrobić selfie z każdą możliwą świecącą bombką. Jak mamy w takich warunkach przejść spokojnie do najbliższego Starbucksa po kawę? Bez niej przecież nie da się kupić prezentów. Swoją drogą – kto to wymyślił? Kto normalny cieszy się z kolejnych nietrafionych podarków od ludzi, z którymi nawet w ciągu roku nie rozmawia, bo nie ma o czym. Kupujemy więc kolejną parę skarpetek lub bon do sieciówki. Nie będziemy się przecież wysilać.
A potem przychodzą święta. Ten znienawidzony czas. Bite trzy dni siedzenia przy stole z ludźmi, których nawet w zasadzie nie lubimy. A już na pewno nie chcemy spędzać kilku godzin w jednym pomieszczeniu. Wujek zaczyna dyskusję o polityce, ciocia o kościele, a babcia dopytuje, kiedy doczeka się prawnucząt. Potem zaczynają śpiewać. Kolędy na karaoke. Jak żyć? Nawet najeść się nie można. Bo w Wigilię nie ma mięsa, a jak się ryb ani grzybów nie lubi to zostaje kompletne nic. W kolejne dni jest trochę lepiej, ale w takim towarzystwie naprawdę nie ma się ochoty na jedzenie.
Czeka się tylko na koniec. Koniec tej udręki. Powrót do domu i w końcu święty spokój.
Ale jak to?
Tylko, że to nieprawda. Jak mogliście pomyśleć, że ja tak na serio?! Okres przedświąteczny to czas, który w ciągu roku kocham najbardziej. Po co w takim razie cały ten wstęp? Po co to wylewanie jadu na święta? Po to, żeby uzmysłowić sobie i Wam, że naprawdę nie trzeba tak myśleć. Przecież każdą z tych przedświątecznych wad można spokojnie przekuć w coś pięknego. Można chociaż spróbować poczuć ten piękny świąteczny klimat.
To jest najlepszy czas na pogodzenie się z bliskimi, na spędzenie z nimi czasu, którego wiecznie nam brakuje. Ja lubię nawet to kolędowanie z karaoke, przecież to naprawdę piękna tradycja. Z rodzinką można się pośmiać przy stole, a krępujące pytania obrócić w żart. Po co się obrażać? Karpia i grzyby można sobie darować, są przecież pierogi, barszczyk i pyszne ciacha. Dla każdego znajdzie się coś dobrego.
A przygotowania do świąt? Światełka na ulicach i ozdoby są wspaniałe. Naprawdę możecie powiedzieć, że ktokolwiek ich nie lubi? Nie wierzę! Tak, jestem jedną z tych osób, które robią sobie selfie z każdą z mijanych ozdób na ulicy! Nie wstydzę się tego. Ba! Wręcz się cieszę, że mimo tego, że jestem dorosła potrafię poczuć prawdziwą magię świąt. I staję w jej obronie. Mam nadzieję, że Wy także!
Na zakończenie
Przypominam Wam też o moich dwóch ostatnich propozycjach świątecznych i chciałabym zapytać, czy znacie jakieś miejsce, w którym można znaleźć akcesoria dla fanów akwariów (znalazłam na razie jeden sklep – https://www.plantica.pl/)? Kompletnie się na tym nie znam, a chciałabym zrobić prezent dla znajomego fanatyka ;) Może są wśród Was jacyś akwaryści?
Comments are closed.