Wyznaczyłam sobie ambitny cel na drugie półrocze tego roku. W zasadzie rozciągnie się on pewnie na znacznie dłuższy okres czasu. O co chodzi? O całkiem prostą rzecz – pisanie. Jednak nie takie zwykłe, standardowe. Chciałabym pisać pewną ręką za pomocą brush penów. Skąd w ogóle ten pomysł? Oczywiście z szeroko pojętego internetu. Zwłaszcza na Instagramie napatrzyłam się na piękne prace, o których samodzielnym przygotowaniu mogę tylko pomarzyć. Jednak zaczęłam i już teraz chciałam Wam opowiedzieć i jednych z brush penów, które namiętnie wykorzystuje. Mowa o Sakura KOI Coloring Brush Pen.
Co ja Wam będę zresztą pisać o powodach, dla których tak mocno się zawzięłam. Po prostu Wam pokażę kilka przykładów, które mną dosłownie wstrząsnęły! Myślę, że i Was mocno zainspirują.
Pod wpływem wielu tego typu zdjęć i filmów zechciałam także nauczyć się tak pisać. Pomyślałam więc, że muszę się zdecydować na jakieś w miarę tanie i dostępne brush peny, które pomogą mi w nauce. Poczytałam, poszukałam i wybór padł na Koi Coloring Brush Pen. Okazało się, że w Polsce można je zakupić w całkiem przystępnej cenie m.in. w internetowym sklepie Szał Art. Obecnie kosztują niecałe 6 zł za sztukę. Co – jak sami rozumiecie – było dla mnie dosyć ważne. Niestety moja srocza dusza nie mogła się pohamować i kupiłam od razu cały zestaw. Dokładnie 23 pisaki. Tak. Wiem. Nic nie mówcie. Ale i tak na plus dla mnie jest fakt, że nie kupiłam od razu wszystkich blisko 50 kolorów.
Zacznę może jednak od samego początku. Czym tak w ogóle są te pisaki? Jak czytam na stronie sklepu, jest to seria znakomitych pisaków japońskiej firmy Sakura. Chętnie sięgają po nie profesjonaliści oraz hobbyści, zachwycają bowiem swoją jakością oraz uniwersalnością w użytkowaniu.
Zapytacie zapewne jednak, czy jest tak w rzeczywistości. I właśnie na to pytanie postaram się wam odpowiedzieć. Oczywiście tylko i wyłącznie z perspektywy hobbysty, jakim jestem.
Sakura KOI Coloring Brush Pen
Pisaki mają tylko jedną końcówkę. Jest ona elastyczna, pędzelkowa i wykonana z nylonu. Co w dużej mierze odpowiada za to, że pisząc powoli można usłyszeć charakterystyczny dźwięk, kiedy dotyka papieru. Nie martwcie się jednak, że końcówce coś się stanie pod wpływem silnego nacisku. Jest do tego w pełni przystosowana i chwilę po odsunięciu jej od kartki, wraca do swojej pierwotnej postaci. Ja nie zauważyłam do tej pory żadnych odkształceń. Co jeszcze można zauważyć podczas pisania? Końcówką wychodzi dosyć duża „porcja” atramentu, więc kolor wychodzi naprawdę bardzo intensywny. Do tego pędzelek jest grubszy i większy od swoich konkurentów (tych, których mam w swojej „kolekcji”).
Co mnie zaskoczyło? Fakt, że Koi są sporo mniejsze od innych brush penów, które już teraz posiadam. Widać to też na zdjęciu poniżej. Są węższe i po prostu krótsze. Obawiam się o to czy nie oznacza to, że w środku jest mniejsza ilość atramentu. Z drugiej strony np. pisaki Tombow mają dwie końcówki, więc siłą rzeczy powinny być większe.
Mieszkanie kolorów
To jest coś, czego nauczyłam się stosunkowo niedawno. Początkowo myślałam, że można ze sobą zblendować i bardzo się dziwiłam, kiedy mi się to nie udawało. Dopiero, kiedy zagłębiłam się w temacie, okazało się, że najlepiej łączyć ze sobą dwa kolory, które są do siebie stosunkowo podobne. Czyli na przykład żółty z pomarańczowym. I w tym momencie mogłabym krzyknąć „Eureka!”, bo okazało się, że wtedy wszystko wychodzi. Zaczęłam więc bawić się blendowaniem, co przy brush penach Sakura KOI nie jest zbyt trudne. Jak to robię? Na ten ciemniejszy kolor nakładam jaśniejszy i rozcieram aż do satysfakcjonującego mnie efektu. Jednym z „kolorów” dostępnych wśród tych pisaków jest blender. Czyli po prostu pisak z przezroczystą końcówką, który ułatwia właśnie mieszanie kolorów. Jest użyteczną pomocą, ale równie dobrze można sobie poradzić bez niego.
A pisanie?
Jak na mój poziom pisania, są naprawdę dobre. Co to znaczy? Pędzelek nie jest za miękki, więc nawet niewprawiona ręka ma szansę dać sobie radę. Oczywiście wszystko wymaga praktyki i ćwiczeń, a mi jest jeszcze bardzo BARDZO daleko do jako-takich umiejętności. Niemniej uważam, że ćwiczy się nimi dobrze. Przy niewielkich napisach nawet lepiej niż Tombowami, o których jeszcze w tym miesiącu Wam opowiem. Oczywiście grubość kreski zależy od (naszych umiejętności) siły nacisku na pędzelek. Im mocniej naciskamy, tym linia robi się grubsza. Stosunkowo łatwo da się osiągnąć efekt cieniutkiej kreski. Chociaż nie ukrywam, że przy pierwszych próbach, które widać na filmie, w ogóle nie wychodziło mi panowanie nad grubością linii. Teraz jest już stanowczo lepiej. Co widać po nowszych zdjęciach:
Kupić czy nie?
Podsumowując mój przydługi wywód, uważam, że warto jest się skusić na te pisaki. Ja w żadnym wypadku nie żałuję! Kolory są przepiękne i jest ich mnóstwo. Są łatwe w obsłudze i nadają się nie tylko do pisania. Można nimi także malować, kolorować. Można je także rozmywać wodą i osiągać w ten sposób efekt akwareli. Ja niestety tego jeszcze nie próbowałam, bo nie mam zwykłego (czystego) brush pena, który mógłby mi służyć za pędzelek.
Jestem bardzo ciekawa, czy używaliście już tych brush penów i jaką macie o nich opinię. Dajcie znać!
2 komentarze
OSTRZEGAM-PSUJE SIĘ KOŃCÓWKA
Moja szuflada w biurku dosłownie PĘKA od tysięcy kolorów Sharpie. Na brush peny jeszcze się nie skusiłam – wciąż się bronię – ale te wyglądają tak interesująco… Dla mnie – maniaka – pewnie nie jest to pokusa do przezwyciężenia :) Myślę, że może kupię najpierw tylko kilka sztuk (samooszukiwanie się :).
Skąd uczysz się brushletteringu, jakieś konkretne źródła? Robisz najpierw zarys linii ołówkiem? Jak na początkującego, to wygląda to świetnie!