Pierwszy dłuższy tegoroczny urlop już niestety jest za nami, ale nie załamuję się – kolejny już wczesną jesienią, więc po prostu mam do czego odliczać. Na przełomie maja i czerwca spędziliśmy dwa tygodnie w miejscu, które chyba już zawsze będzie dla mnie magiczne. W zatoce, w której pływają niesamowite morskie stworzenia, które można oglądać nawet nie potrafiąc nurkować!
Zacznę może jednak od samego początku. Do Egiptu pierwszy raz polecieliśmy w 2013 roku. Nie ukrywam – mieliśmy bardzo dużo obaw, dlatego nasz wybór padł na odległe od wszystkiego Marsa Alam. Znajduje się nad Morzem Czerwonym, w odległości około 270 kilometrów na południe od Hurghady. Jest tam lotnisko, więc czas dojazdu do hotelu jest bardzo przystępny. To region, w którym hotele nie stoją zbyt blisko siebie, otoczone są pustynią. Świetne miejsce dla osób, które poszukują po prostu spokoju i wypoczynku. Warto sprawdzić na przykład ofertę biura Itaka, z którym my latamy bardzo często w różne rejony świata.
Piękna Zatoka Żółwi
Oczywiście położenie nie było jedynym powodem, dla którego wybraliśmy Marsa Alam. Ba! My nawet wiedzieliśmy, w którym konkretnie miejscu regionu chcemy odpoczywać. To musiała być Zatoka Abu Dabbab, nazywana również Zatoką Żółwi. Do wyboru są tam dwa hotele – Hilton i Malikia Resort Abu Dabbab. Wypróbowaliśmy oba, ale z naszego punktu widzenia lepszym wyborem jest ten pierwszy. To w nim byliśmy już dwa razy, więc o czymś to świadczy, prawda?
O samym hotelu nie będę się rozpisywać, bo wszystko, co potrzebujecie wiedzieć znajdziecie na Trip Advisorze. Hotel jest zadbany, wifi działa w lobby i przy basenach, a jedzenie to kwestia gustu. Ja jestem zawsze bardzo zadowolona – wybór jest bardzo duży. No i niekwestionowanym plusem są bary w basenach z krzesełkami w wodzie. Czego chcieć więcej?
Kiedy byliśmy w Egipcie pierwszy raz, skupiliśmy się głównie na zwiedzaniu. Odpoczynku samego w sobie było niewiele. Ale po ten wpis odsyłam Was do posta sprzed kilku lat, w którym opisywałam moje najlepsze wakacje życia.
Snurkowanie sposobem na relaks
W tym roku skupiliśmy się na całkowitym odpoczynku. Dużo czasu spędziliśmy nad basenem, ale nie obeszło się bez tego, po co w ogóle pojechaliśmy do Zatoki Żółwi – snurkowania!
Przy samej plaży hotelowej, na płyciźnie znajduje się martwa rafa. Tam do wody wchodzić nie można. Ale wystarczy krótki spacer w prawą stronę i odnajdujecie gładkie, piaszczyste i bardzo delikatne wejście do morza. Nie ma tu mowy o nagłym skoku na głęboką wodę, dno opuszcza się powolutku, a rafa oznaczona jest bojkami.
Od samego początku, kiedy tylko będziecie mogli zanurzyć głowę pod powierzchnię wody, zobaczycie rafę i pierwsze kolorowe rybki! Już tutaj można dostrzec murenę, płaszczki, skrzydlice. Jest też wiele ryb, których nazw nie znam, ale widzicie je na zdjęciach w tym poście. Generalnie – przez cały czas się rozglądacie i nie możecie nadziwić, jak niesamowity jest ten podwodny świat.
Warto mieć maskę i płetwy
Jeżeli chcecie w pełni wykorzystać potencjał Zatoki Żółwi, warto zaopatrzyć się w podstawowy zestaw do snurkowania – maskę z rurką i płetwy. Dzięki temu jesteście ustawieni i możecie wypływać na naprawdę duże głębokości. Woda w zatoce jest bardzo spokojna, fale zdarzają się naprawdę bardzo rzadko, a przejrzystość jest tak duża, że widzicie dno na głębokości nawet kilkunastu metrów.
Wzdłuż rafy można płynąć naprawdę bardzo długo, a z każdym kolejnym metrem pojawiają się nowe zwierzaki. Podobno w zatoce można trafić koniki morskie i krowy morskie, ale nam się niestety nie trafiły.
Są też żółwie!
Co jednak warto zrobić? Zostawić rafę za sobą i wypłynąć w prawą stronę, w kierunku drugiego hotelu. Tam znajdziecie na dnie trawę morską, takie podwodne łąki. Powiecie – w sumie nic ciekawego, ale nic bardziej mylnego. To są miejsca, w których żerują żółwie! Tak, takie wielkie żółwie. Podpływają w okolice trawy, zanurzają się do dna i skubią zieleninę. Co jakiś czas wypływają na powierzchnię, żeby zaczerpnąć powietrza, więc warto chwilę poczekać, żeby móc popływać ramię w ramię z tym wielkoludem. Jedna uwaga – pamiętajcie, żeby nie dotykać żółwi, to jest ich dom, a my jesteśmy tylko gośćmi!
No i właśnie życie morskie jest powodem, dla którego na pewno jeszcze nie raz i nie dwa pojawimy się w Zatoce Żółwi. Przy okazji, dla osób, które dotarły aż do tej części, mam pro tip! Jeżeli chcecie w stu procentach doświadczyć podmorskiej krainy, wstańcie z samego rana i idźcie snurkować najpóźniej w okolicach 6 rano. Wtedy woda jest jeszcze niezmącona przez innych snurków, a zwierzaków jest więcej i chętniej podpływają przed samą maskę. I to mówi osoba, która na wakacjach nie lubi zrywać się bladym świtem. Nawet ja uważam, że w tym przypadku warto.
Jestem bardzo ciekawa, czy wśród Was są osoby, które snurkują. Ja pokochałam ten sposób odpoczynku i przyznam się szczerze, że już powolutku robię research miejsc, w których właśnie tak można spędzać czas. Może Wy znacie takie kierunki?’
Wpis powstał we współpracy z biurem podróży ITAKA.
2 komentarze
Ojaaa! Jakie cudowne wspomnienia! I przygoda z żółwiem i wszelkimi organizmami rafy. Szkoda tylko, że rafa jest martwa.
A samo snurkowanie przeraża mnie, od kiedy jakiś gość spadł mi na głowę i rurka totalnie zalała się wodą, jednak..! Czytając ten wpis, aż chciałoby się gdzieś pojechać i znów spróbować. (:
A co do pomysłu… Na Filipinach możliwe jest bliskie spotkanie z rekinem wielorybim. To musi być dopiero przeżycie (:
Dlatego dobrze jest mieć rurkę z odcięciem, czyli taką, do której nie wleje Ci się woda :)